Tottenham Hotspur – Middlesbrough 1:0
przeciętne spotkanie, momentami należałoby je określić mianem "kopaniny", albowiem oglądaliśmy niewiele składnych akcji. Oczywiście, defensywną postawę drużyny Karanki należy zrozumieć i tego krytykować nie sposób, ale po Tottenhamie należało oczekiwać więcej. Gdy już atakowali, to często przekombinowali, brakowało precyzji w podaniu, porozumienia... Nic dziwnego, że dopiero rzut karny zadecydował o tym, że Koguty, przed pierwszym gwizdkiem planowo, wyszły na prowadzenie. Najgorsze w drużynie gospodarzy były akcje, w których pod polem karnym pomysł na ich rozgrywanie się skończył i dany zawodnik Tottenhamu nie wiedział, co robić dalej, po czym bez namysłu decydował się na strzał. Uderzał Waynyama, Eriksen, czasem także Alli, ale w każdym z przypadków piłkarze Middlesbrough skutecznie blokowali wszelakie próby. Pochwała zwłaszcza dla Fábio, który był wszędzie i ubiegał nawet fizycznie lepiej usposobionego Harry'ego Kane'a.
Przyjezdni w ataku byli minimalistyczni, w pierwszej połowie kilkoma rajdami gospodarzy postraszył Adama Traoré, zaś na początku drugiej beniaminkowi udało się na kilka minut zamknąć Tottenham na jego połowie i pojawiła się nadzieja, że widowisko przestanie być jednostronne. Później akcentów pod bramką Hugo Llorisa nie mieliśmy, aż do 85. minuty, gdy dwukrotnie przypomniał się niewidoczny Álvaro Negredo. Najpierw efektownie próbował zdobyć gola przewrotką, zaś chwilę później został ubiegnięty przez francuskiego golkipera. Jeszcze przed upływem regulaminowego czasu gry Lloris nieudolnie piąstkował, co przy strzale Bamforda zostało przekute na rzut rożny, lecz większego zagrożenia nie udało się stworzyć. Szkoda finalnej szansy Martena de Roona, mógł powtórzyć wyczyn z Etihad.