Całe życie w F1 zarabiać nie będzie, a sieć dobrych restauracji w różnych punktach świata to naprawdę niezły deal.
Mądrzy sportowcy wiedzą, że kariera kiedyś się kończy i chociaż wielu zostaje w sporcie jako trener czy dziennikarz, to jednak mądre inwestowanie - w biznes i nieruchomości - to podstawa. Historie spektakularnych upadków i bankructw już w sporcie mieliśmy. Można się dziwić, jak można rozjebać miliardy, ale jednak takie rzeczy się dzieją. Kiedyś któryś z młodych piłkarzy Legii opowiadał, że Jacek Magiera - wówczas jeszcze piłkarz - prowadził z każdym z młodych chłopaków poważne rozmowy na temat tego, co mają zrobić z pierwszymi zarobionymi pieniędzmi - "Najpierw inwestycja w mieszkanie" - i to jest podejście, które cenię. Bo bardzo łatwo jest się dorobić, ale jeszcze łatwiej stracić, jeżeli masz siano w głowie albo kiepskich doradców.
Czasem gdy głośno się robi o nowym biznesie, w który wchodzą Lewandowscy - tu portal ślubny, tam knajpa, później jakieś start-upy - to internetowe hieny się na nich rzucają. Że zarabiają miliony i jeszcze im mało, że cały czas chcą się nachapać. To jest paskudne, typowo polaczkowe myślenie, które autentycznie doprowadza mnie do szału. Bo jak nie lubię Lewandowskiego, tak mam wielki szacunek do tego, że myśli przyszłościowo. I chciałabym, żeby inni sportowcy mieli taki łeb do biznesu (albo tak dobrych doradców, bo cholera wie, kto tu o wszystkim decyduje).
W każdym razie mówimy o takich pieniądzach i takiej popularności, że tym wszystkim ludziom mogłoby odwalać i cieszę się, że taki Hamilton zamiast temu ulec, jednak robi jakieś inwestycje. Jasne, to może być fanaberia bogacza, ale ja tu jednak widzę dobrą okazję biznesową.